Uwielbiam sery. W zasadzie
mogę je jeść cały czas i wcale nie tęsknię za wędlinami, tym bardziej, że te,
które są dostępne w sklepach są bardzo dalekie od zdrowych produktów. Czytając
kolejne spisy składników, zniechęciłam się do ich kupowania. Chyba, że mam
pewność co do jakości wędliny, wtedy co nieco wybieram. Tymczasem w Polsce dostępność
naprawdę dobrej jakości serów jest spora. Możemy wybierać tak naprawdę spośród
produktów polskich jak i zagranicznych – włoskich, holenderskich. Lubię bardzo
twaróg z lokalnej mleczarni, bo jest naprawdę smaczny i nikt nie kombinuje z
jego składem, dlatego od lat jest taki sam. Jednak nie o nim chcę napisać. W
mojej kuchni poszłam o krok dalej w działaniach i zabrałam się za robienie
sera. Zakupiłam literaturę fachową – Swojskie
wędliny i sery Zbigniewa Prokopczuka, żeby przygotować się dobrze do tego,
co mnie czeka. Rzeczywiście książka ciekawa i na start bardzo dobra, bo
przynajmniej wiedziałam co kupić, a i zawarte tam receptury nie takie trudne. Potrafię
już zrobić twaróg z kwaśnego mleka, ze słodkiego również. Jednak wśród moich ulubionych
serów znajduje się ser koryciński wyrabiany z niepasteryzowanego, pełnego mleka
krowiego z dodatkiem podpuszczki oraz soli kuchennej. Ma specyficzny wygląd, z
charakterystycznymi karbowaniami na powierzchni. Pochodzą one od cedzaków, w
których osącza się masę. Aby wzbogacić smak dodaje się do niego przyprawy i
zioła suszone, np. bazylię, lubczyk, miętę, czarnuszkę ( i tę wersję smakową
wybieram najczęściej). Co jednak zrobić, jeśli akurat nie odbywa się w pobliżu
targ z produktami lokalnymi, a do najbliższego sklepu z tego typu produktami
albo jest mi za daleko, albo po prostu brakuje czasu, żeby się tam wybrać?
Postanowiłam zgłębić technikę przyrządzania sera korycińskiego. Zamówiłam
podpuszczkę, odszukałam recepturę i zabrałam się do pracy. Może to nie jest
ciężka praca, ale bardzo czasochłonna. Zwłaszcza przekładanie sera co 2 godziny
przez 20 godzin z rzędu jest kłopotliwe. Co bowiem zrobić, jeśli trzeba iść do
pracy? Tu angażują się wszyscy domownicy i jakoś sobie radzimy. Czasu potrzebne
jest również trochę, by ser wymoczył się w solance – i tu również trzeba go
odwracać z jednej na drugą stronę. Warto jednak być cierpliwym, bo ser jest
przepyszny. I może nie mogę go nazwać korycińskim, bo to nazwa zastrzeżona, ale
jest to ser tego typu. Mój domowy różni się też kształtem, bo do odciekania
wkładam skrzep do sita w nieco innym kształcie, ale też ma ładną formę.
Dzisiejsza wersja jest bez dodatków, nie bez powodu. W ogrodzie o tej porze mam
tyle świeżych dodatków, że nie ma konieczności dosmaczać sera suszonymi
ziołami. A tak w ogóle nie mogłam się pohamować i już wycięłam klinek tak do
popróbowania bez niczego.
Pycha. I co ciekawe na początku podczas jedzenia ser
skrzypi, dlatego żartobliwie nazywam go skrzypionkowym.
Ser w stylu korycińskiego
9l
świeżego wiejskiego mleka
ilość
podpuszczki trzeba przeliczyć samodzielnie zgodnie ze wskazaniami producenta –
można kupić ją w formie tabletek lub płynną
120g
kefiru
Mleko
podgrzewamy do 38-40 stopni. Dodajemy rozpuszczoną w niewielkiej ilości wody
podpuszczkę i kefir. Mieszamy minutę. Przykrywamy garnek i czekamy aż powstanie
skrzep – trwa to 30 – 60 minut. Skrzep kroimy na małe kawałki. I jeśli chcemy
mieć wersję smakową już można dodać przyprawy. Znowu przykrywamy garnek i
czekamy 30 minut. Po tym czasie przekładamy skrzep na sito. Pozostawiamy ser do
odcieknięcia – po pierwszej godzinie odciekania przekładamy go na drugą stronę.
Ser odcieka 20 godzin i co 2 godziny trzeba go przełożyć – dzięki temu uzyskamy
równo rozmieszczone małe dziurki. Następnie przygotowujemy solankę – 300g soli
kamiennej i 1,5l wody – do zimnej solanki wkładamy ser na 4 godziny i co
godzinę odwracamy. Jeśli wolimy łagodniejszą wersję, moczenie w solance można
nieco skrócić. Ostatnim działaniem jest pozostawienie sera na kratce, żeby
dobrze odciekł.
Uff – i wreszcie gotowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz