piątek, 20 listopada 2015

Muminkowy klimat…



Tak, lubię jesień i to bardzo. Gdzieś w tym czasie zawsze przypomina mi się dziecięca książka Dolina Muminków w listopadzie. I tak z roku na rok coraz bardziej uzmysławiam sobie ile w tych sympatycznych bohaterach jest z prawdziwego człowieka. Jednak chyba trzeba dorosnąć, żeby dostrzec dorosłe kwestie w dziecięcych lekturach. I tak dostrzegam w sobie jednocześnie i Włóczykija, i Filifionkę. A może kogoś jeszcze?  Bez trudu moi uczniowie spostrzegają w nich kontrastowe postacie, bo z jednej strony mamy podróżnika, który w żaden sposób nie jest uwiązany, z drugiej bohaterkę, która jest typowym domatorem, kocha swój dom i bycie w nim. Jak to jest ze mną? No zobaczmy…
Czerwonożółte liście tańczyły mu (Włóczykijowi) nad głową, a z dalekich wzgórz nadciągała kolejna jesienna ulewa, by zmyć resztki tego, czego nie chciał pamiętać.
No właśnie, ile ja nie chcę pamiętać? To wiem tylko ja i najbliższe mi osoby. Ale, ale… Z jednej strony wypychamy coś z pamięci po to, by ratować siebie i móc ruszyć do przodu, z drugiej strony jednak warto mieć gdzieś w świadomości fakt, że te najtrudniejsze doświadczenia pozwalają nam dorosnąć, nabyć życiowej nauki i stać się silniejszymi. A tych doświadczeń, które chciałabym zmyć ostatnimi czasy było wiele.  
Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciep­ła i samotności.
Faktycznie, już od lata myślę o jesieni i ziemie, dlatego w tym czasie zabezpieczam różne rzeczy. To przyjemny czas pracy, zbiorów i radości z posiadania ogrodu. Magazynuję, magazynuję, by już jesiennymi wieczorami mieć satysfakcję z domowego ciepła, dobrze wykonanej pracy, większej ilości wolnego czasu. I siedzę sobie schowana u siebie wieczorami na kanapie zadowolona z ciepła i samotności niczym Filifionka.
Filifionka wiedziała, że nadeszła jesień, i zamknę­ła się w środku. Jej dom wydawał się całkowicie nieprzystępny i opustoszały. Lecz ona była w nim, schowana w jego najgłębszym wnętrzu, za szczel­nymi ścianami i murem świerków zasłaniających okna.
I -
czas płynął, a deszcz nie przestawał padać. Żadnej jeszcze jesieni tyle nie padało. Doliny wzdłuż wybrzeża nasiąkły wodą, która spływała z gór i pagórków, i ziemia butwiała, zamiast wysychać. Lato wydawało się nagle takie dalekie, jakby go nigdy nie było, drogi od domu do domu wydłużyły się i każdy siedział schowany u siebie.
Jednak takie filifionkowe usposobienie to też powód do zmartwień. Sama przekonałam się o tym w czasie remontów i nieco wcześniej. Dlaczego?
Zaczęło jej być zimno, i od deszczu, i od tego, że przeleciała przez całe swoje życie w ciągu jednej sekundy, postanowiła więc zaparzyć kawę. Gdy otworzyła kredens w kuchni, zobaczyła po raz pierwszy, że ma za dużo porcelany. Takie straszne ilości filiżanek do kawy! Znacznie za dużo półmis­ków, naczyń do zapiekanek, sterty talerzy, setki rzeczy, którymi się je i na których się je, i tylko jedna jedyna Filifionka.
Od wiosny do teraz przeleciałam (wiem – dwuznaczne słowo) swoje życie nie tylko w jednej sekundzie, ale wiele razy. Przeleciałam je w myślach i w rozmowach.  Muszę przyznać, że nie był to zupełnie przyjemny lot. Raczej taki z wznoszeniem się i opadaniem ocierającym się o katastrofę, tak naprzemiennie. I gdy w końcu przyszedł remont, stwierdziłam, że mam za dużo nie tylko porcelany. Natrudziłam się niezmiernie, żeby przebrnąć przez niezliczone ilości książek, płyt itp. Na szczęście remont skończony i wszystkie, no dobra większość, rzeczy znalazła swoje miejsce, pozostałe też, ale w koszu na śmieci. Poczułam się lżej i spokojnej, a i przestrzeń w jakiś sposób została odzyskana.
I czas na kontrast.
Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą. Zawsze tak było. Każdy może sam wybrać, ale musi to zrobić, póki jeszcze czas, i w żadnym razie nie rozmyślić się.
No właśnie. Czasami ktoś odchodzi, czasami odchodzimy my. Powodów jest wiele, ale w swoim wyborze trzeba być konsekwentnym i nie można się cofać. Dagmara napisała mi kiedyś – Ty idziesz dalej, bo widocznie osoba, z którą szłaś do tej pory nie jest gotowa na dalszą podróż. Tymczasem ja pogodziłam się z tym, idę i jest mi lekko. I jestem jak ten Włóczykij, który   obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę wszedł w las i miał przed sobą sto mil ciszy.
A sama cisza jest mi bardzo potrzebna, bo wtedy można usłyszeć wreszcie siebie. Wróćmy jednak do odejść.
Taki wymarsz jest zawsze nagły (jak nagłe było odejście kogoś z mojego życia). W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie (wyciąga rzeczy z szafy i innych miejsc) i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać (nie przeszkadzałam) i wypytywać (nie pytałam – raczej godziłam się z tym, co przyniosła fala życia), i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. (Mam nadzieję, że ten spokój został osiągnięty). Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy (Tam, gdzie były rzeczy zostały wolne przestrzenie, które trzeba zagospodarować niczym Filifionka). A interpretacji odejścia jest wiele.
I jeszcze jeden bohater, który dopiero w tym roku wydał mi się ciekawy i dziwnie znajomy.
Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wtedy, kiedy kładł się spać, a tu tymczasem nastał już nowy dzień, który będzie trwał do wieczora, a potem przyjdzie następny i jeszcze następny i ten znów będzie taki sam, jak wszystkie dni w życiu Paszczaka.
Schował się więc pod kołdrę i zagrzebał nos w poduszkę, potem przesunął się brzuchem na brzeg łóżka, gdzie było chłodne prześcieradło, a potem rozłożył się na całym łóżku, wyciągając ręce i nogi, i wciąż czekał na przyjemny sen, który nie przy­chodził. Wreszcie zwinął się w kłębek i zrobił się malutki, ale i to nie pomogło. Starał się być Pasz­czakiem, którego wszyscy lubią, i starał się być Paszczakiem, którego nikt nie lubi. Lecz co z tego, kiedy i tak ciągle był tylko Paszczakiem, który wszystko robi, jak może najlepiej. Nie lubił ani ubierać się, ani rozbierać, bo wtedy miał wrażenie, że dni mijają i nic godnego uwagi się nie dzieje. A przecież wciąż coś organizował i urzą­dzał, ciągle czymś dyrygował, od rana do wieczora! Wszędzie dookoła wszyscy wiedli niedbałe, bez­celowe życie, gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie było coś do ustawienia we właściwy sposób, i Paszczak wychodził z siebie, żeby uprzytomnić innym, jak powinni żyć.
Zupełnie jakby nie chcieli, żeby im było dobrze - martwił się myjąc zęby. Spojrzał na fotografię, na której był on sam i jego żaglówka w dniu wodo­wania. Piękne to było zdjęcie, lecz gdy patrzył na nie, zrobiło mu się jeszcze smutniej. - Powinienem nauczyć się żeglować - uznał. - Tylko że nigdy nie mam czasu...
Nagle przyszło mu na myśl, że wszystko, co robi, nie jest niczym innym, jak tylko przenoszeniem rzeczy z jednego miejsca na drugie albo mówieniem, gdzie one powinny stać, i przez krótką chwilę olśnienia zastanawiał się, co by się stało, gdyby dał temu spokój.
No właśnie…, a co jeśli da się wszystkiemu spokój? To już temat do kolejnych rozważań.

Korzenne ciasto marchwiowe


ciasto:
4 jajka
200 ml oleju z orzechów włoskich
150 g cukru kokosowego


400 g marchwi, obranej i startej na tarce
320 mąki – 200g – 450/ 120g - pełnoziarnistej
1 łyżeczka proszku do pieczenia Appetita
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cynamonu Appetita


1 łyżeczka przyprawy do piernika Appetita
szczypta soli
Krem:
100 g białej czekolady
750 g mascarpone
250 g serka śmietankowego
cukier puder do smaku

Jajka zmiksować z cukrem i olejem aż będą puszyste. Dodać mąkę zmieszaną z proszkiem, przyprawami i bazylią. Dobrze zamieszać i na koniec dodać startą marchew. Przełożyć do formy i piec około 1 godziny w 180 st.C.
Białą czekoladę stopić w kąpieli wodnej. Mascarpone zmieszać z serkiem śmietankowym i stopioną czekoladą. Energicznie mieszać. Dodać cukru pudru do smaku według uznania. Ciasto przekroić i posmarować kremem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz